Sunday, September 16, 2018

Dawno, dawno temu cz. 1

Na początek przyznam się, że figurki malowałem już 20 lat temu. I malowałem je z zamiarem użycia w grach bitewnych. W latach 90-tych XX wieku nie było łatwo o podręczniki do gier bitewnych. Zasady były pokątnie sprowadzane z zagranicy i czasem tłumaczone przez grupki entuzjastów, które nie miały kontaktu ze sobą nawzajem.

Powszechnie dostępny był Warhammer Fantasy Battle (to były czasy bodajże III edycji), niebawem pojawił się Warzone (czy jakoś tak - system nawiązujący do pierwszej megapopularnej karcianki Doom Trooper) a także miniaturowy Warhammer czyli Warmaster. Jeśli chodzi o systemy historyczne w całej Polsce, poza stolicą chyba, była posucha. W Warszawie, dokąd wszelkie nowinki z Zachodu  przenikały szybciej figurkowe gry bitewne pojawiły się już lata wcześniej. Były one, jak słyszałem, oparte o "armaty" z obsadek długopisowych strzelających kulkami papieru. Taki "system" rozpowszechnił się z czasem w kilku klubach w Polsce, ale przyznaje, ze nigdy nie widziałem jego zastosowania na żywo (jedynie słyszałem opowieści starszych weteranów wargamingu).

W tamtych czasach intensywnie rozwijał się rynek wojennych strategicznych gier planszowych. Pierwsze skrzypce grało tu wydawnictwo Dragon, później Taktyka i Strategia (nie będę tu wnikał w ciekaw skądinąd dzieje tych projektów), których produkty rozpalały wyobraźnię dzieciaków takich jak ja. Jednocześnie rozwijało się modelarstwo. Wreszcie można było kupić modele innych producentów niż rodzimy Plastyk i czechosłowacki Kozavody. Okazało się, że modele można malować! A skoro modele to także figurki, których każdy miał pokaźną kolekcję. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że te figurki kupowane w woreczku w kiosku są po prostu kopiami zachodnich zestawów pudełkowych (głównie włoskiej firmy ESCI). Nagle w drugiej połowie lat 90. Były dostępne farby, figurki, akcesoria i można było zacząć swoja przygodę z....  no właśnie... z czym? Był już WFB ale historycznego jeszcze nic. Słyszeliśmy legendy o jakichś bitwach rozgrywanych figurkami w skali 1/72 w jakichś mitycznych domach kultury w dużych miastach (żeby nie było - mieszkałem wówczas w mieście wojewódzkim) ale w czasach bez internetu i telefonów komórkowych trzeba było najpierw spotkać kogoś kto jest wtajemniczony w to gdzie się co, kiedy i o której godzinie odbywa... ja jakoś spotykałem tylko takich, którzy opowiadali, że "tak tak, u nas grają. Mają tysiące figurek, świetnie to wygląda. Napisali własne zasady, podobno bardzo realistyczne, ale szczegółów ci nie powiem bo mnie to tak znowu nie interesuje". Nie było zatem innego sposobu jak tylko zacząć się bawić samemu, w gronie rodziny i przyjaciół. Dzięki Bogu dysponowałem jednym i drugim tzn rodziną (brat) i przyjaciółmi (grupka znajomych, z którymi graliśmy w RPG).

Figurki 28 mm do WFB czy Warzone daleko przekraczały moje ówczesne możliwości finansowe. Nawet 6 mm Warmaster był za drogi. Ale już plastikowe maluchy w 1/72 jak najbardziej były w zasięgu. Zaczęło się zatem kupowanie ESCI, Revella, Airfixa i farb Humbrolla (potem także Pactry, której nadal czasem używam). Głównie interesowały nas wojny napoleońskie i wojna secesyjna. W dalszej kolejności średniowiecze, ale tu wybór był ograniczony do XI i XV wieku (potem Italeri dołączył XII-wieczne krucjaty). Do wojny secesyjnej opracowaliśmy własny, dość zgrabny system brygadowy (jedna figurka reprezentowała około 50 ludzi), ale ze względu na preferencje kolegów dążyliśmy też do stworzenia średniowiecznego skirmishu. Gdyby były wówczas dostępne zestawy Caesara i Dark Alliance, to pewnie byśmy w tym temacie całkiem utknęli.

Do wojny secesyjnej i średniowiecznego skirmishu jeszcze tu wrócę, zwłaszcza jeśli odnajdę odbitki zdjęć, które w tych latach zrobiliśmy. Przy tym drugim projekcie zaliczyliśmy też pierwszy kontakt z figurkami metalowymi. Były to wykonane przez brata kopie średniowiecznych rycerzy i wojowników z zestawów Revella.

Komercyjne figurki metalowe sprowadzone z zagranicy były tylko odległym marzeniem. Nawet gdy pojawiły się katalogi przedrukowywane w czasopiśmie Gry Wojenne wydawanym przez Roberta Gołębiewskiego ceny figurek powodowały,że można było osiwieć przed osiągnięciem pełnoletności.

Generalnie czasopismo Gry Wojenne było pierwszym periodykiem poświęconym figurkowemu wargamingowi historycznemu po polsku. Wow! To był prawdziwy czad! Niestety, chyba podobnie jak na Zachodzie, rynek na gry bitewne - zwłaszcza historyczne - okazał się zbyt wąski by Gry Wojenne mogły choć w części osiągnąć powodzenie Magii i Miecza. Po kilku latach projekt upadł. Wraz z nim drukowany w częściach (jak Kryształy Czasu w MiM) system napoleoński "Avant Garde" (prawdziwy koszmar - trzeba było mieć dla każdego oddziału komplet figurek w różnych pozach) a także niewiele mniej skomplikowany "Revange". Ten ostatni sporo nam namieszał gdyż wprowadzał podstawki zawierające po kilka modeli. To się nam nie mieściło w głowie - wszyscy koniecznie chcieliśmy mieć uniwersalnie podstawkowane figurki - każda osobno - by nadawały się i do strategii i do taktyki.

Pewną odpowiedzią na to zapotrzebowanie były wydane w internecie gry wydawnictwa Occulus. Zwłaszcza wznowiony kilka lat temu przez Osprey'a "Chosen Man", z grubsza odwzorowujący klimat serii książek i filmów o przygodach Richarda Sharpe'a w czasie wojen napoleońskich (i nie tylko). Dla potrzeb tego systemu pomalowałem pierwszą znaczącą liczbę napoleońskiej piechoty, kilku huzarów, angielskich dragonów (Scots Greys) i zakupiłem sporo innych zestawów. Ale niestety na chęciach się skończyło. Były inne aktywności, matura, potem studia. Brak zainteresowania środowiska (rodziny, przyjaciół i nowych przyjaciół) spowodował, że porzuciłem to hobby zupełnie. Dodatkowo zdałem sobie sprawę, że brak figurek pokrywających szeroki wachlarz wzorów umundurowania epoki wojen napoleońskich. Po kilku latach kupiłem swój pierwszy własny komputer i zupełnie porzuciłem myśl o figurkach. Myślałem, że to będzie stan trwały...

2 comments:

  1. Komentarz mocno po czasie, ale powiadają, że lepiej późno niż wcale...

    Bardzo przyjemnie czytało mi się ten tekst - obszerny, ciekawy, dobrze napisany, ale przede wszystkim odnalazłem w nim sporo własnych doświadczeń. Zaczynałem oczywiście od żołnierzyków nabywanych w woreczkach w nadmorskich miejscowościach, z których ustawiałem dioramki z użyciem torów i taboru w skali HO... Pierwsze bitwy to Warzone I ed., gdzie z braku kasy na oryginalne modele zrobiliśmy sobie z kumplami armie z modeli 1:72 (przydały się stare woreczki wojaków, ale i już sklepów modelarskich było sporo). Plastelina, zapałki, skalpel i farby do tkanin (z braku modelarskich)... Każdy miał korporację na parę tysięcy punktów. Potem przez lata WFB, 40k i inne wypusty GW, aż w końcu, z kolejną altimejt da best edyszyn of 40k powiedziałem: dość. Teraz, od paru lat, znów nurzam się w jedynie słusznej skali 1:72, tak historycznie, jak i fantastycznie - i czuję, że to jest to.

    Znalazłszy tego bloga, na pewno będę na niego zaglądał co jakiś czas - życzę wielu ukończonych projektów!

    ReplyDelete
  2. Dziękuję za miłe słowa. Zmotywują mnie one do napisania drugiej części "dawno dawno temu", zwłaszcza, że znalazłem na strychu rodziców nieco starych figurek. Na razie koncentruję się jednak na projekcie dotyczącym Pierwszej Wojny Światowej i on ma priorytet. Mam nadzieje, że się uda tak jak to sobie wymarzyłem.

    ReplyDelete